talat darvinoğlu - surrealizm jako konstrukcja społeczna

talat darvinoğlu - surrealizm jako konstrukcja społeczna (12 stycznia 2013)
galeria nie zastawiać
ul. stanisława 5a (w podwórzu)
40-019 katowice


więcej + fotorelacja z wernisażu pod tym linkiem; talat darvinoğlu




wywiad z penny lane

Nie byliśmy chyba prekursorami w tej profesji


- Wydaje mi się, że mamy dobry materiał. Jest on o tyle uniwersalny, że możemy go zagrać na ostro i na akustycznie - mówi Wojciech Kuderski, perkusista zespołu Penny Lane*.
Rozmawiał; darvinoğlu

W ubiegłym roku wydaliście drugi album. „Spacer po linie” ma w zupełności inne brzmienie, niż jego poprzednik „Penny Lane”, który charakteryzował się brudnym klimatem. Dlaczego zmiana kierunku?

Wojciech „Lala” Kuderski:
Wydaje mi się, że to wszystko wyszło samo z siebie podczas prób.

Afgan: Przede wszystkim sposób powstawania materiału, rozciągnięcie w czasie. Dużo zabaw i kombinacji przy tych numerach. Przy pierwszej płycie wszystko było bardzo zaplanowane, a przy drugiej rozciągnięte. Najpierw były próby z doskoku, później coś w rodzaju umowy „bierzemy się i nagrywamy”.

Penny Lane posiadało trzy wokale, teraz jest to jeden mikrofon…

W.K.:
Na pewno wiele to zmieniło. Zależało mi też bardzo, żeby Bartosz pokazał swoje możliwości, atuty swojego wokalu. Sam zrezygnowałem ze swojego, z racji tego, że nie mogę się do niego przyzwyczaić (śmiech).

Poprzednia płyta wyróżniała się właśnie tą gonitwą słów…

W.K.:
Dużo ludzi o tym mówiło, że są trzy wokale, że to nowatorskie na polskim rynku. Obserwując jednak polskie zespoły z podobnego kręgu, zauważałem przebijające się po dwa, trzy wokale. Nie byliśmy chyba prekursorami w tej profesji.

Lala, poza pisaniem muzyki, również bierzesz udział przy tworzeniu tekstów, czy tekściarzem jest tylko Bartek?

W.K.:
Na drugiej płycie pojawiło się pięć tekstów Bartka i pięć moich, przy czym w dwóch wtranżoliłem mu się w refren (śmiech).

O czym chce śpiewać Penny Lane?

Afgan:
Z punktu widzenia odbiorcy uważam, że są to bardzo osobiste teksty. I z jednej i z drugiej strony, jeśli chodzi o autorów. Są to jakieś przeżycia, momenty, czy chociażby narodzenie córki od Lali. Przede wszystkim czuć w nich emocje, które chcieli zarejestrować.

Jesteście grupą dojrzałych muzyków z różnych zespołów. Każdy ze swoim bagażem i inspiracjami. Jak to się ma na twórczość zespołu?

W.K.:
Uważam, że aż tak bardzo nie różni się to od Myslovitz. Od Negatywu może bardziej, bo ostatnią płytę nagrali trochę mocniejszą.

Afgan: To jest tak, że jeden napędza drugiego. Czuć duży wpływ Lali przy komponowaniu, tworzeniu melodii, mimo, że gra na perkusji. Jesteśmy zbiorem indywidualności, ludzi z innym podejściem, gdzie jeden podpowiada drugiemu, a ten drugi to rozbudowuje i na tej podstawie tworzy się melodia. Prawdopodobnie przedstawione pomysły przez Lalę zupełnie inaczej byłyby wykończone w jego macierzystej kapeli Myslovitz i miałyby zupełnie inną formę. Jednak to ludzie tworzą muzykę.

W.K.: Tak naprawdę nie graliśmy ze sobą dwa i pół roku. Najbliższy koncert zagramy 26 marca w MCK’u i będzie to nasz pierwszy koncert z nową płytą. Zobaczymy, jak nam to wyjdzie. Póki co jest dobra atmosfera, bo kiedy by jej nie było, to bardzo ciężko jest cokolwiek skomponować, czy dogadać się.

Utworem promującym nową płytę są „Magiczne Słowa”. Wstępnie zdjęcia do teledysku miały odbyć się w pomieszczeniu, tymczasem miały miejsce w dziećkowickim akwenie…

W.K.:
Miało być w sali z racji pory roku. Był to przełom października i listopada, kiedy było zimno. Mietall stwierdził, że możemy spróbować nad zalewem. Nie była to łatwa praca. Bardzo ciężko było utrzymać stabilność łódki.

Afgan: Dużo śmiechu było.

W.K.: Pani, która pomagała kamerzyście, zresztą jego małżonka, zrobiła kawał dobrej roboty, wiosłując za nami. Myśmy się trochę z tego podśmiewali, ale to było brzydkie z naszej strony.

Długo tak falowaliście?

W.K.:
Z półtorej godziny, ale efekt tego jest.

W następną sobotę zagracie na deskach MCK’u jako gwiazda wieczoru. Będzie to prolog przed serią następnych koncertów?

W.K.:
Chciałbym, żeby tych koncertów było jak najwięcej.

Afgan: Na razie jesteśmy w trakcie zgrywania się. Zmienił się nam skład, jeśli chodzi o basistę. Mietalla zastąpił Robert Zając. Są to dla niego pierwsze próby. Pracujemy cały czas, aby zaprezentować te numery z jak najlepszej strony.

Penny Lane widziałoby się na trzydniowym festiwalu?

W.K.:
Myślę, że wszystko przed nami. Wydaje mi się, ze mamy dobry materiał. Jest on o tyle uniwersalny, że możemy go zagrać i na ostro, i akustycznie.

Afgan: Chcielibyśmy grać. Przygotowujemy się po prostu od strony muzycznej, a reszta to kwestia załatwiania i dojścia do klubów.

To jeszcze parę słów o przeglądzie zespołów rockowych „Krock do przodu”…

W.K.:
Bardzo dobrze, że taki przegląd jest. Może źle to zabrzmi, ale dla mnie w przeglądach ważna jest nagroda, bo ona motywuje najbardziej. Przykładowo za pierwsze miejsce jest gitara, za drugie nagranie trzech kawałków w studiu. Jest to jakaś motywacja dla tych młodych bandów. Spotkałem się też z takim przypadkiem, będąc w jury w przeglądzie, gdzie było obiecane nagranie kawałków, a później to wszystko padło i to było przykre.

Afgan: Dobrze, że wciąż coś się dzieje w Mysłowicach, mówię to jako patriota lokalny. Poza tym to ważne dla młodych zespołów. Każde wystąpienie na scenie, sprawdzenie się, skupienie itd., nieraz to zastępuje miesięczny okres na sali prób, gdzie panują zupełnie inne emocje.


* Penny Lane - polska grupa muzyczna grająca rock. Powstała w 2004 roku w Mysłowicach.

* fot. Stanisław Nolywajka

wywiad z Quiet Things That No One Ever Knows

Zacznę od smalcu
- Płytę nagramy w 2012, o ile nie będzie armagedonu - mówi Paweł Poerschke, lider zespołu Quiet Things That No One Ever Knows*.

Rozmawiał; darvinoğlu


Jak w ogóle zrodził się pomysł założenia kapeli? Jeśli mówić o pewnych niszach muzycznych, to polski deathcore zapewne się do nich zalicza.Paweł Poerschke: Zgadza się. Wszystko zaczęło się, gdy spotkała się piątka ludzi w pewnym miejscu i uznała, że chce grać coś innego, niż dotychczas grywały pozostałe metalowe kapele. Chcieliśmy wprowadzić pewną progresywność. Każdy z nas słucha zupełnie innej muzyki i połączenie tego miało być taką interesującą hybrydą. W zasadzie nie było na to większego pomysłu. Nie myśleliśmy nad tym. To był impuls.

Nazwa grupy nawiązuje do singla jednego z zespołów…Nasz perkusista bardzo lubi Brand New. Wcześniejsza nazwa brzmiała It's Never Too Late To Say Goodbye i uznaliśmy, że brzmi, co najmniej, dziwnie. Z kolei nową nazwę zaakceptowaliśmy wszyscy i nazywamy się teraz Quiet Things That No One Ever Knows.

W ubiegłym roku nagraliście EP, wcześniej było demo…

Uznaliśmy, że możemy pokazać swoją muzykę. Nagraliśmy demo, a w zasadzie jeden utwór. Chcieliśmy to zrobić profesjonalnie, zarazem wykorzystując wszystkie znajomości. Udało nam się znaleźć człowieka, który był nagłośnieniowcem oraz zajmował się nagrywaniem. Demo miało składać się z trzech utworów i wszystko szło w dobrym kierunku, lecz pan, który miał się zająć masteringiem i nagraniem wokali, nie podołał zadaniu. Stąd też jeden utwór „Empty Eyes”. Natomiast Ungermerklich, które wydaliśmy w ubiegłym roku, nagraliśmy w mysłowickim studio Parabellum. Nagrane tam zostały tylko wokale, a resztą zajęliśmy się sami. Na EP znalazły się utwory, które uznaliśmy za najbardziej odzwierciedlające to, co dzisiaj gramy. Są i progresywne, i ciężkie, i szybkie. Myślę, że wielu ludzi znajdzie w tym coś dla siebie.

Czy wobec tego planujecie jeszcze w tym roku nagrać longplaya…W tym roku zdecydowanie nie, gdyż straciliśmy sporo czasu na zmiany personalne. W planach jest raczej kolejne EP. Myślę, że nastąpi to w przeciągu połowy roku, natomiast płytę odkładamy na 2012. O ile nie będzie armagedonu.

O czym śpiewacie?Tekstami zajmuję się głównie ja. Pewnie padną głosy, że nie śpiewam po polsku, bo jest to trudniejsze. Owszem, jest trudniej. Angielski jest łatwiejszy. Niemniej jednak, staram się poruszać różne kwestie w moich tekstach, np. EP’kowy „As the burn live” odnosi się do podejścia wielu ludzi do wiary. Są to proste teksty, nie piszę poezji śpiewanej. Mogą wydawać się bardzo proste w sensie myślowym, gdzieś jakieś „fuck, fuck, fuck” i nic więcej. Są to jednak trochę bardziej złożone rzeczy, które są ukryte pod tą warstwą, że ja po prostu wrzeszczę.

Swego czasu zdarzyło ci się rapować po niemiecku…Zdarzyło się (śmiech). Jest to utwór „This world is dead”, który miał się znaleźć na naszym demo. Jak wspomniałem, nie wyszło nam. No i rapuję po niemiecku. Jest to oczywiście łamany niemiecki. Element naszego poczucia humoru. Gdy nagrywaliśmy to demo, coś mi nie wyszło wokalnie i dla żartów zacząłem rapować po niemiecku. Nie wyłączyliśmy po prostu nagrywania. Posłuchaliśmy tego, i to się skomponowało. W przyszłości chciałbym nagrać ten kawałek, niezależnie od tego, co powiedzą ludzie z niemieckojęzycznych krajów. Jest to zabawne.

W zespole nastąpiła zmiana gitarzysty. Stanowi to tę woltę, która wprowadza pozytywną energię, czy było to po prostu uzupełnienie brakującego ogniwa?Na początku wszystko układało się dobrze. Później zabrakło tej komunikacji w grupie. Kiedy dołączył Michał, pojawiły się pomysły, stabilność, jest wymiana. Było to takim lekarstwem na całe nasze zło. Przekazuje nam całą swoją pozytywną energię. Człowiek był dwa razy na próbie i nagraliśmy nowy utwór, który pojawi się na pewno na następnym EP. Chce grać.

Trzeci Michał ?


Trzeci Michał w kapeli. Niebawem będziemy wymieniać wokalistę i drugiego gitarzystę, bo mamy inaczej na imię (śmiech).


Skąd czerpiecie inspiracje? Czym jest „smalec core”?Zacznę od smalcu (śmiech). Ogólnie wzięło się to stąd, że nasz perkusista pochodzi z Oświęcimia. Wszędzie, gdzie pojawiał się nasz zespół, wpisywali nam miejsce pochodzenia Oświęcim, kiedy wszyscy są z Górnego Śląska. Uznaliśmy, że będziemy parli do tego, żeby nam wpisywali „Ślůnsk”. A jako że Ślůnsk” to taki „tusty region, tuste pajdy”, to uznaliśmy, że smalec będzie naszym motywem przewodnim. Są tłuste beatdowny, wszystko jest tłuste. A tak na poważnie, to każdy z nas słucha czegoś innego. Perkusista słucha wielu progresywnych zespołów, takich jak After the Burial, czy Protest the Hero. Ja z kolei mam klapki na oczach i słucham głównie deathcore’u. Słuchamy też polskiego rapu. Bardzo szanujemy Adama Ostrowskiego. Wyjątkiem jest gitarzysta Bartek, który słucha długowłosych leśnych metali (śmiech). Sami też się nakręcamy.

Daliście już parę koncertów, kiedy mamy spodziewać się kolejnych? To będą jakieś supporty?Wrócimy w kwietniu. Ustaliliśmy sobie taki luźny termin, żeby móc wiele dopracować. Straciliśmy sporo czasu na tych wszystkich perturbacjach, dlatego chcemy do tego podejść spokojnie, dojrzale. Odnośnie supportów. Według mnie w Polsce nie ma takiego czegoś jak support-gwiazda. Nie uważam, żeby jakakolwiek kapela z Polski wybijała się ponad taki poziom, aby mówić tutaj support-gwiazda. Jeżeli uda nam się zagrać z jakimś zagranicznym zespołem, to możemy o sobie powiedzieć support. Wydaje mi się, że na takiej scenie, jakiej gramy, jest to po prostu grupa. Jesteśmy jednością. Jest organizowany gig, gdzie gra pięć kapel i żadna nie jest ponad wszystkie. Nie odpowiada ci godzina grania, wymieniasz się, niezależnie od zapisania na plakacie, od tego, czy jest się grupą na poziomie, czy też nie.

A jak według ciebie prezentuje się polska scena metalcore, hadrcore…Ciężkie pytanie. Jest kilka polskich kapel kojarzonych na Zachodzie, które są tam zapraszane np.: Angelreich, Faust Again, Bloodstained czy The Jon Doe’s Burial. Scena działa prężnie, wychodzi coraz więcej kapel. Zespoły zaczęły się nagrywać, robić wideoklipy. Przede wszystkim jest to zasługa technologii. Ogólnie polska scena jest świetna, ale zbyt słaba jak na Zachód. Kapele są znane głównie na Białorusi, Rosji i całej wschodniej ścianie. Brakuje tej siły przebicia, jaką ma, na przykład, Wielka Brytania.

Czego chcielibyście najbardziej?Na pewno wydania płyty i tuzina koncertów. A scena, żeby na tym zarabiała i żyła sobie spokojnie, grając i nie odczuwając presji ze strony pracy. Zero stresów.



*
Quiet Things That No One Ever Knows – grupa muzyczna pochodząca ze Ślůnska, grająca muzykę z pogranicza progressive deathcore.

fot.
Łukasz Pabian

Tak promują się Katowice

Oczywiście krótki metraż to nie wszystko. Każde miasto promuje się na swój sposób z różnym skutkiem. Jednakże zważywszy uwagę na filmy promocyjne takich miast jak Poznań czy Szczecin (co prawda miast już niekandydujących do tytułu ESK 2016), montaż jednak ma znaczenie. Poniżej usadawiam sześć filmów przedstawiających Katowice z różnych perspektyw, w rolę których wcieliło się sześciu admiratorów kultury.


















wywiad z fiszem

Nie uznaje się za awangardowego artystę


- Nie staramy się robić przebojów, ale nie dlatego, że nie chcemy, tylko dlatego, że nie potrafimy – mówi Bartosz Waglewski*, lider zespołu Tworzywo Sztuczne
Rozmawiał; darvinoğlu

W końcu Tworzywo Sztuczne w Mysłowicach…

Fisz: Dotychczas w Mysłowicach graliśmy tylko na OFF Festivalu i to w dodatku jako Bassisters Orchestra, czy Waglewski Fisz Emade. Dziś przyjechaliśmy jako Tworzywo.

Znacie Mysłowice?


Nie mieliśmy okazji przebywać tutaj dłużej. Nie znamy tego miasta, a już na pewno nie znamy go doskonale. Zwykle lądujemy w Katowicach czy w Bytomiu. Dotychczas Mysłowice kojarzyły mi się tylko z zespołem Myslovitz i wspomnianym OFF Festivalem.

Dziś zagraliście jako Tworzywo, zaś waszym najnowszym projektem jest Kim Nowak. Jakie będą kolejne projekty?

Trwają prace nad nową płytą Tworzywa i jeśli nam dobrze pójdzie, to ukaże się ona już w przyszłym roku. Tego roku zrobiliśmy całą trasę z projektem Kim Nowak, odwiedzając tym samym kluby do dwustu osób. Dawno nie graliśmy w takich miejscach, a strasznie nam się to spodobało. To była ta pozytywna energia. Z drugiej strony chodzi też o złapanie oddechu. Tym bardziej, że trasę po płycie „Heavi Metal” graliśmy prawie dwa lata.

Kim Nowak okazuje się projektem, który ma nam w zupełności coś innego do powiedzenia, niż działo się to na wcześniejszych płytach. Jest to też wasz mentalny powrót do korzeni, do muzyki, w której duchu się wychowywaliście. Jak to jest?

Przede wszystkim nie chcemy się nudzić. W trakcie trasy z płytą „Heavi Metal” przypomnieliśmy sobie, jak się gra niektóre metalowe riffy, też bawiliśmy się tą konwencją. Zatęskniliśmy za tym. Znaleźliśmy Michała Sobolewskiego, który wcześniej z nami grał i założyliśmy Kim Nowak. Są to rzeczy, którymi faktycznie nasiąkliśmy, chodząc jeszcze do liceum. Były to lata 90’, gdy rozwijał się hip hop, ale były to też takie zespoły jak Sonic Youth, czy Mudhoney. Sceny muzyczne, które i tak gdzieś przez siebie przenikały.

Dlaczego dopiero teraz zdecydowaliście się na taką płytę, będąc już dojrzałymi muzykami?


Czy to jest Kim Nowak, czy Tworzywo Sztuczne, stawiamy na emocje, na wymianę energii. Chcieliśmy zobaczyć, jak to jest wyjść w trio na scenę i zagrać te riffy, pokrzyczeć na ludzi. I to jest fajne. (śmiech)

W jednej z recenzji płyty Kim Nowak przeczytałem, że bylibyście dobrym zespołem do rozgrzewania publiczności przed ewentualnymi koncertami takich zespołów jak Queens of the Stone Age, The Raconteurs bądź teraz The Dead Weather…
Osobiście nie lubię grać żadnych supportów. Jak już mówiłem, wolę grać w małych klubach, w których koncerty wychodzą nam najlepiej. Supporty to jest taka przystawka do głównego dania. Nie jest to coś, co sprawia nam radość.

Czy to w informatorach festiwalowych, czy na różnej maści portalach muzycznych, piszą o was awangarda, pojawiają się takie określenia jak eklektyzm. Jak to jest być muzykiem "awangardowym" w dobie współczesnego rynku muzycznego w Polsce, który miewa różne twarze. Jaka jest recepta na popularność, gdy gra się niepopularną muzykę?


Ciężko mi się odnieść do takich etykietek, kiedy nie uznaje się awangardowym artystą. Gram muzykę, którą nasiąknąłem w latach 90-tych. Stacje muzyczne grały wtedy Nirvanę, Beastie Boys, Sonic Youth, czy Public Enemy. Dzisiaj te wartości zupełnie się pozmieniały, bo zmieniła się muzyka. To, co wydawało mi się kiedyś kwintesencją dobrego popu, dobrej melodii, teraz okazuje się muzyką indie. Cały hip hop i muzyka gitarowa to była jakby taka część popkultury, która rzeczywiście była z dala od komercyjnej machiny, a mimo to odniosła ogromny sukces. Recepta jest bardzo prosta. Nie staramy się robić przebojów, ale nie dlatego, że nie chcemy, tylko dlatego, że nie potrafimy. Według mnie przebój moglibyśmy mieć na każdej płycie, jednakże później nie chcą grać tego w radiach, więc widocznie nie potrafimy. Po prostu wychodzimy na scenę i robimy to, co najbardziej lubimy.

Wasza muzyka się zmienia…


Po pierwsze lubię muzykę, i to może być muzyka klasyczna, jazz, elektronika, czy muzyka gitarowa. Mieliśmy ojca muzyka, który grał na gitarach i chciał nas na nich nauczyć grać. Z bratem chcieliśmy mu wyciąć numer i graliśmy na klawiszach. Zaś wcześniej, jak słuchaliśmy heavy metalu, to nie mogliśmy grać na klawiszach, bo na klawiszach grał Papa Dance i to był obciach (śmiech). A teraz jest to może trochę inna materia, ale wrażliwość ta sama.

Wspomniałeś o ojcu. Czy po „Męskiej Muzyce” planujecie coś jeszcze wspólnie nagrać?


Na razie nie ma takich planów. Ojciec musi się znudzić swoim zespołem, my musimy się znudzić swoim. Jeśli pojawi się taki impuls, że możemy zrobić coś ciekawego, to nie mówimy nie. Jest to też trudne doświadczenie, ale fajne. Przede wszystkim nie chcemy robić czegoś, co już było.

Czego wam życzyć?Żebyśmy się wyspali wreszcie. Jeździmy już trochę czasu i jesteśmy lekko senni. Na szczęście udało nam się obudzić na koncert.




*Fisz
(właśc. Bartosz Waglewski, ur. 1978 w Warszawie) – polski muzyk. Współtworzy/ł projekty: Tworzywo Sztuczne, Fisz Envee, Bassisters Orchestra, Fisz Emade, Waglewski Fisz Emade, Kim Nowak. Jest synem muzyka Wojciecha Waglewskiego i starszym bratem Piotra Waglewskiego (Emade, DJ MAD).



wywiad z robotami na wysokości

Analogia z Witkacym jest jak najbardziej na miejscu

-->

- Ktoś ostatnio podczas naszego przesłuchania w Katowicach powiedział, że jesteśmy mieszanką Massive Attack i Depeche Mode – mówi Daniel Hozumbek, wokalista zespołu Roboty Na Wysokości*.

Rozmawiał; darvinoğlu

Z muzyką jesteście związani od dawna. 15 października wyszła płyta zespołu Roboty Na Wysokości „Studio Huta”. Skąd pomysł na taki projekt?

Daniel Hozumbek: Wszystko zaczęło się bardzo dawno, bo znamy się już z chłopakami od 15 lat. Każdy z nas od dawna przewijał się przez różne projekty. Ja z Bonarem (Wojtkiem Sawickim) otarłem się już wcześniej o taki projekt jak Supermusic. To była taka muzyka gitarowa rodem z Wielkiej Brytanii…

Piotr Sawicki: Chociaż z Katowic.

D.H.: Z Wielkiej Brytanii z Katowic. To wszystko gdzieś się stykało, bo w tym samym czasie zaczynaliśmy grać, tyle że w innych klimatach. Chłopcy na początku bardziej w metalowych, a ja grałem grunge. Później mieli zespół Stereotype, zaś ja już robiłem muzykę z Locomotive Sun. W weekendy chodziliśmy razem na piwo, gdzie najczęściej rozmawialiśmy o muzyce. Mieliśmy kupę pomysłów na zrobienie jakiegoś projektu, ale nie było na to czasu. Każdy był zaangażowany w swoje. W końcu nadszedł czas, że i Stereotype, i Loco zaczęły mniej grać i wtedy zdecydowaliśmy się na wspólny projekt. Na początku to były jakieś "dżemy" w Bytomiu i Mysłowicach.

P.S.: Wszystko to jakieś dwa lata temu.
Stworzyliście słuchowisko, w którym dostajemy mieszankę różnych dźwięków i głosów. Historie czy perypetie różnych ludzi. Zatem jak zaszufladkować Roboty Na Wysokości? Co tak naprawdę gracie?
D.H.: Trudno jest to muzycznie wsadzić w jakąś szufladę. Pierwotnym założeniem było stworzenie muzyki z połączenia elektroniki i żywego grania. Z drugiej strony normalną koleją rzeczy jest, że ktoś po jakimś czasie to wszystko wrzuci w jakąś szufladę. Zresztą czasami są to ciekawe porównania. Ktoś ostatnio podczas naszego przesłuchania w Katowicach powiedział, że jesteśmy mieszanką Massive Attack i Depeche Mode, i czegoś jeszcze.

Na jednym z portali pisano nawet o kolaboracji Prodigy z Frankiem Zappą…

D.H.: Tak, i to nawet nie jest nasz tekst. Ogólnie polski rynek ma taką tendencję, że fajnie jest coś wsadzić w jakąś szufladę, bo łatwiej jest o tym komuś powiedzieć, czy coś napisać.

P.S.: To jest przede wszystkim zadanie tych ludzi, którzy piszą o muzyce. Dla nas najważniejsze jest to, żeby czerpać z tego czystą przyjemność, bawić się tymi dźwiękami. Generalnie mamy taką zasadę od początku działalności tego zespołu, że nie boimy się siebie i swoich własnych pomysłów. Te z pozoru najbardziej dziwaczne okazują się tymi najlepszymi. Jesteśmy otwarci na nowe dźwięki.

„Studio Huta” jest awangardowym wydaniem, czymś, co omija szerokim łukiem mainstream…

Wojciech Sawicki: Zdecydowanie. Chociaż głupio też mówić o samym sobie, że jest się awangardowym bądź, że gra się muzykę awangardową. "Studio Huta" to na pewno materiał nie dla każdego.
Co tyczy się waszych tekstów. Z jednej strony są bardzo życiowe, pełne wulgaryzmów, prostolinijne, np.: „jutro znowu trzeba iść do roboty”, z drugiej urozmaicone skromną dozą surrealizmu. Przykładowo samolot, który bądź co bądź, w tych Mysłowicach musi wylądować. Skąd takie inspiracje?

D.H.: Można by tu odpowiedzieć bardzo prosto, ale nie wiem, czy możemy (śmiech).

Czyli trochę jak mistrz Witkacy?

W.S.: Analogia z Witkacym jest jak najbardziej na miejscu.

P.S.: Czasami wychodzą pewne zbitki, które nam się podobają. Jest to na pewno abstrakcyjne.

D.H.: Przede wszystkim chodziło nam o eksperymentowanie z muzyką i dokładnie tego samego dotyczy warstwa tekstowa. Oczywiście są takie, które opowiadają pewną historię od „a” do „z”. Gdzieś jest o rynku muzycznym, a gdzieś o mediach, do których mam ostatnio awersję. I tak to się kręci.

Nie sposób doszukiwać się kontekstów, ale urywek z „Presleja” – „gdy, nie wiadomo, o co chodzi, to, to chodzi o światło – znów go brakło”. Podwójne dno? *1
W.S.: Światło, to jest ta dowolność interpretacji. Może chodzić tu o jakąś jasność umysłu, jakiś pomysł, czy po prostu o zwykłe światło, którego brakło, bo spaliła się żarówka (śmiech). Mysłowice, to tak się akurat zgrały. Robiąc Roboty byliśmy bardzo zajęci jeszcze innym zespołem i kursowaliśmy pomiędzy Studio Huta w Katowicach, a tutejszym Miejskim Centrum Kultury.

D.H.: Ja też mam dużą styczność z Mysłowicami. W MCK’u grałem około 5 lat, mam tam sporo znajomych i lubię tak czasem poszydzić (śmiech).

P.S.: Teksty dobrze przyprawiają muzykę, są jak przyprawa do głównej potrawy. Bałbym się też te wszystkie teksty rozkładać na części pierwsze, bo różne rzeczy mogą z tego wyjść.


Przy tworzeniu albumu udział wzięło więcej osób. Byli tacy, którzy nagrywali od samego początku, ale i tacy, którzy wpadli gościnnie…

W.S.: Tak, po pewnym czasie dołączyła do nas Ola Rzepka. Gościnnie w jednym utworze (Marketing i korporacja) wystąpił „Miszcz Pawarotti”, znany również jako „The Syntetic” czy „Człowiek Widmo”. Utwór ten jest jednym z bardziej zakręconych na płycie, zaś jeśli chodzi o teksty to można je rzeczywiście dowolnie interpretować. To, o czym śpiewa „Syntetic”, wie chyba tylko sam „Miszcz” (śmiech). W tym samym utworze, głównie na instrumentach dętych gra Dawid Blachowski.

D.H.: W „Dziobakku” na perkusji i w „Kołysance” na klawiszach gra Rafał Szymczak.

P.S.: I jeszcze na przeszkadzajkach w „Dziobakku” zagrał nasz realizator i współproducent Jarek Bartkowiak, któremu zawdzięczamy brzmienie tej płyty.

A co z koncertami?

P.S.: Gramy od nowego roku. Na koncertach będzie podłożony syntetyczny bit z komputera, u nas ten bit musi tak brzmieć. Całość będzie składała się z naszej trójki i syntetycznego bitu.

Przy zakupie biletu na wasz koncert można otrzymać płytę?
D.H.: Zgadza się. Wpadliśmy na pomysł, aby wytłoczyć ograniczoną liczbę płyt. Bilet na koncert będzie kosztował „dychę”, a idąc na niego będzie można jeszcze otrzymać płytę. Myślę, że nie jest to wielka kasa, a okazja fajna.
P.S.: Rynek płytowy się kurczy i kurczyć się będzie bardziej. Z jednej strony to, co nagraliśmy jest pewną niszą, zaś z drugiej strony dużą rolę odgrywa Internet. „Studio Huta” będzie można pobrać również z Górnośląskiego Informatora Muzycznego oraz odsłuchać w Internecie (myspace.com/robotynawysokosci).
Gdzie zagracie?

D.H.: Celujemy w mniejsze kluby, gdzie spotykają się ludzie z otwartą głową. Chcielibyśmy też raz w miesiącu zrobić tutaj, na Hucie, koncert dla dziesięciu osób. Kto będzie chciał, ten przyjdzie, posiedzi.
W.S.: Chcemy, aby oprócz muzyki ludzie mieli też pewną frajdę z oglądania. Zrobić takie małe show przy wykorzystaniu niewielu środków.
Czego można wam życzyć?

P.S.: Żeby nam rura nie zmiękła. Żeby głowa była nadal pełna wyobraźni, bo uważam, że jest dobrze. I niech tak będzie.



*1 - był to okres, kiedy w Mysłowicach toczyła się batalia polityczna o stołki i poszczególnych dzielnic miasta  pozbawiano prądu.

*Roboty Na Wysokości – powstały pod koniec 2008 roku projekt trzech muzyków, wywodzących się z takich formacji jak Locomotive Sun, czy Iowa Super Soccer. Ich muzyka wymyka się wszelkim ramom, czerpią z wielu różnych gatunków – elektronika, free jazz, post punk, psychodela i inne.

*fot. Stanisław Nolywajka

wywiad z mofoplanem

Kiedy zaczynaliśmy, to byliście jeszcze bardzo młodzi

- Fajnie by było utrzymać tych siedem osób w zespole, bez względu na to, czy będą sukcesy, czy ich nie będzie. Żeby to wszystko trwało - mówi Bartek Woźniczko, lider zespołu Mofoplan*.

Rozmawiał; darvinoğlu

Zespół rozpoczął działalność już w latach 90-tych. Odbyliście ponad setkę koncertów klubowych i plenerowych dla publiczności z całego kraju. Mieliście paroletnią przerwę, a teraz wracacie i znów nagrywacie jako Mofoplan. Dlaczego wróciliście na scenę?


Bartek Woźniczko: Ponad rok temu stwierdziłem, że warto by było zarejestrować te utwory, które graliśmy kiedyś. Swego czasu była to tylko zabawa. Spotykaliśmy się i nagrywaliśmy. Uznałem, że warto by mieć z tego pamiątkę. To nie był plan na zasadzie zrobienia kasy czy nowego zespołu. Był to plan na chwilę. Zrobić kilka prób w ciągu połowy roku i nagrać w domowym studio dziesięć piosenek. Udało mi się zebrać tych starych chłopaków, którzy kiedyś grali razem. Ludzi, którzy są już teraz ostojami swych rodzin i pracownikami swoich firm. Po iluś próbach stwierdziliśmy, że można to pociągnąć dalej, no i jesteśmy.

Na jesień bieżącego roku, na rynku pojawi się długo wyczekiwany debiutancki album grupy określanej już mianem "Legendarnej Grupy Mofoplan". Dlaczego dopiero teraz?B.W.: Kiedy zaczynaliśmy, to byliście jeszcze bardzo młodzi (śmiech)

Marcin Pałka : Tak, i mówiliśmy…

B.W.: … na księdza zorro. Kiedyś, żeby nagrać płytę, trzeba było włożyć w to bardzo dużo pieniędzy. Współcześnie technologia pozwala na tyle, że można we własnym domu nakręcić film, czy nagrać płytę w dobrej jakości. Omijając przy tym rozmowy z jakimiś firmami.
Mówicie o sobie „15 kilo starsi”, czy „zapakowani w nowy siedmiopak”. Z tego, co wiem, to skład grupy się lekko przetasował, no i pojawiły się dodatkowo dwa nowe wokale...B.W.: Ci chłopcy, którzy grali, uznali, że wystarczy im to nagranie. Czas i to, co dzieje się teraz w ich życiu, nie pozwala im na to, aby zająć się działalnością typu próby dwa razy w tygodniu, koncerty, czy jakieś poważniejsze działania. Nie była to kłótnia, czy jakieś spory. Po prostu stwierdzili, że nie dają rady. Pojawili się nowi ludzie, z nową energią. Tak się to rozwijało. Przydałby się jeszcze jeden wokal, jedna gitara. Pojawił się DJ, jest nowa jakość.

Gracie bardzo energetyczny funk i posiadacie bardzo charakterystyczne teksty, niekiedy są to żartobliwe opowieści. Kawałek „Jimi Jaguar” czy „Dobry”. Skąd pomysły na takie teksty?


M.P.: Kawałek „Jimi Jaguar” jest dla mnie utworem, który charakteryzuje pewnego gościa. Jest to też pewien ogląd danej rzeczywistości, zaś „Dobry” to taki kawałek o tym, że jesteśmy niegrzeczni, ale zdajemy sobie z tego sprawę, że kiedyś to minie. Z kolei utwór „Funk scenariusz”, a przynajmniej moja zwrotka to opowiadanie o ucieczce z kimś w swoją stronę.

B.W.: Są to zupełnie inne rzeczy, niż na Gutierez, czy innych projektach. Wiele osób pyta mnie o to, jak to jest? Jesteś szczery w Mofoplanie i w Gutierez. Teksty Mofoplanu są starymi tekstami, mającymi z dziesięć lat. Szczerze powiedziawszy nawet już nie pamiętam, jak powstawały. Przede wszystkim chciałbym uniknąć takich sytuacji, że wszystkie teksty są o moim życiu, bo tak nie jest. To są historie, luźne komentarze.

Bardzo dużo uśmiechu wywołuje kawałek „Turban taliban”
B.W.: Tekst jest zabawny, ale posiada podwójne dno. Utwór powstał na przełomie 2001/2002, kiedy na afiszach był Nowy Jork, a Arab znajdował się na pierwszych stronach każdej gazety.

A czy Mofoplan kimś się inspiruje?


B.W.: Mofoplan powstał na początku lat 90’, kiedy była taka ogólna fascynacja MTV. To było tak, że przychodziło się do kumpla i oglądało teledyski Nirvany, Pearl Jamu, czy Red Hot Chili Peppers. I to jest taka zrzyna. Czysta zrzyna z Red Hotów (śmiech)

M.P.: Teraz wszyscy poszli w inną stronę, dlatego to też nabiera takiego klimatu nie stricte funkowego. Jest trochę rocka, połamanej muzyki.

B.W.: Jeśli chodzi zaś o inspiracje, to nie sposób o tym mówić. Ostatnimi czasy słucham głównie „misiowych przebojów”, bo mam córkę i mało czasu.

M.P.: Ja zaś ostatnio przeniosłem się w świat …

B.W.: .. też „misiowych przebojów”?

M.P.: Nie, nie (śmiech). W świat gitarowych lat 70’ i zacząłem słuchać Paula Simona czy Cat Stevensa. Szukam muzyki gdzieś po winylach, chociaż słuchanie i tak wzięło się z hip hopu.

Ostatnimi czasy zagraliście już parę koncertów i z tego, co mi wiadomo, zagracie parę jeszcze. Planujecie może jakąś dłuższą trasę po Polsce?

M.P.: Chcielibyśmy grać przynajmniej trzy, cztery koncerty w miesiącu, gdzieś na Śląsku. To jest takie nasze założenie.

B.W.: Kwestia koncertów w Polsce to nie jest prosty temat. Kluby nie płacą żadnych pieniędzy i nie chodzi tutaj o pieniądze do zarabiania. Nie sposób jest dopłacać z własnej kieszeni, żeby zagrać jakiś koncert w klubie w Poznaniu czy Wrocławiu. Oczywiście cały czas coś próbujemy. Są to jakieś supporty, co jest świetną sprawą. Nie nastawiamy się przede wszystkim na teraz albo nigdy, jest to pewnego rodzaju hobby.

M.P.: Jest to hobby w pewnym sensie. Ja, jako osoba, która poczuła zespół jako ten pierwszy, bo kiedyś tę muzykę robiłem, ale zupełnie w innych aranżach, to jest to dla mnie jakaś motywacja. Chociaż tu chłopaki cały czas mnie stopują i mówią: „Howard tu trzeba los na loterii wygrać, żeby to ruszyło” (śmiech). Podsyłam swoje pomysły i myślę, że Dzikens też się trochę wtedy nakręca.

B.W.: Chodzi o to, że już parę razy się odbiliśmy od jakiegoś muru typu radio, czy firmy fonograficzne, które wiele obiecywały, a później nic z tego nie było. Podchodzimy do tego z dystansem.

Wspominałeś o innych projektach, w które jesteś zaangażowany. Jak to wygląda teraz?


B.W.: Jeżeli chodzi o Gutierez to jest zawieszone na kołku. Aktualnie najprężniej działa Mofoplan, jeśli chodzi o koncerty, czy załatwianie singiel-płyty.

M.P.: W moim przypadku wykładam gdzieś te zwrotki na Menippe. Przyszłościowo szykuje się też jakaś płyta Kilka Słów. Jeśli chodzi zaś o 66 Przysiad to podobnie, jak Gutierez, został on zawieszony gdzieś na kołku.

Czego życzyć?


B.W.: Fajnie by było utrzymać tych siedem osób w zespole, bez względu na to, czy będą sukcesy, czy ich nie będzie. Żeby to wszystko trwało.

M.P.: Fajnie jest też zagrać dobry koncert, żeby przynajmniej pięć osób tupało stopą (śmiech).





* Mofoplan
– polska grupa muzyczna powstała w latach 90’ w Mysłowicach, grająca muzykę funk.
*fot. Stanisław Nolywajka

wywiad z mietallem walusiem


-->
Największą inspiracją do tworzenia muzyki jest życie

 
-->
-->
-Ten koncert nie odbył się na scenie, ani przy udziale publiczności. Tak naprawdę byliśmy tylko my i gwiazdy. Czyli miejsce, które kojarzy się z gwiazdami. Poczuliśmy przestrzeń i wolność – wspomina Mietall Waluś*, lider zespołu Negatyw.

Rozmawiał; darvinoğlu


Jako artysta jesteś znany z tego, że udzielasz się charytatywnie. Mam na myśli kampanię antynarkotykową, czy płytę cegiełkę na rzecz dzieci z chorobami mózgu. Skąd pomysł na taką inicjatywę i dlaczego akurat Lędziny?

Dlaczego Lędziny? Kiedyś zostałem tam zaproszony przez Mariusza, jednego z pracowników ośrodka. Odwiedziłem przebywające tam dzieciaki. Jestem człowiekiem bardzo wrażliwym na takie sprawy. Oczywiście trochę się tego obawiałem, na szczęście to było bardzo przyjemne doświadczenie. Później wraz z Negatywem zagraliśmy tam koncert, oczywiście za darmo. Z ośrodkiem mamy dobry kontakt. Od 3 lat jestem współorganizatorem i człowiekiem, który angażuje się w festyn na jego rzecz. Potem była płyta cegiełka. Zaprzyjaźnieni artyści zgodzili się przekazać po jednej piosence na płytę. Dzięki temu powstał zestaw, w którego skład weszli: Kayah, Sidney Polak, Negatyw, The Mercy Cosmos… Powstał także do tego teledysk. Jest to bardzo miły epizod. Nie jest to jakaś rozdmuchana kampania reklamowa mnie, Rafała Królikowskiego, czy innych zespołów. Płyta powstała wyłącznie dla ośrodka, a nie po to, by zyskać przychylność mediów.

Sam Królikowski, z tego co mi wiadomo, bardzo szybko zaakceptował zaproszenie. Było to zaskoczeniem? W końcu debiutował na scenie muzycznej…

Przede wszystkim kieruję wyrazy podziękowania dla Maćka Kota. Jest to artysta, który maluje przepiękne obrazy. Swoją twórczość przeniósł na szpitale, gdzie maluje pokoje i korytarze oddziałów dziecięcych. Przepiękny bajkowy świat. Zostałem tam przez niego zaproszony i tam też poznałem Rafała Królikowskiego. Od razu się zrozumieliśmy. Rafał bez wahania zgodził się na nagranie, co było dla mnie szokiem. Umówiliśmy się do studia, nagraliśmy piosenkę i tak powstał kawałek Odwagi mi trzeba”. Rafał przyjął też zaproszenie do teledysku i przyjechał na plan do Pszczyny, gdzie robiliśmy zdjęcia.

Teledysk jest bardzo przyjemny dla oka. Podopieczni ośrodka grają, śpiewają, współpracują z muzykami. Co możesz powiedzieć o pracy na planie?

Na pewno jest to wspaniałe przeżycie dla tych dzieciaków. Teledysk przede wszystkim miał na celu pokazanie ich, a nie tylko nas. Pokazanie ich styczności z instrumentami. Wszystko poszło zgodnie z naszą myślą.
Pozostali artyści również wykazali takie zainteresowanie współpracą jak Królikowski?

Tak. Chociaż wyglądało to nieco inaczej. Każdy z artystów udostępnił jedną swoją piosenkę. Nie było żadnego problemu. Zadawaliśmy konkretne pytanie: tak lub nie. Nie było proszenia ani nalegania. Nawet gdyby się ktoś nie zgodził, nie mielibyśmy do niego pretensji.
Gdzie mogę kupić taką płytę – cegiełkę?

Zapraszam do Ośrodka Błogosławionej Karoliny w Lędzinach.
Zmieńmy temat. Najnowsza płyta Negatywu miała wyjść już w ubiegłym roku. Wciąż czekamy. Czego możemy się spodziewać po nowej płycie zespołu? Będzie to ten stary Negatyw, czy może jakieś nowsze brzmienia?

Przede wszystkim jesteśmy zespołem rock’n’rollowym. Na pewno na płycie będą rzeczy, które chcieliśmy dużo wcześniej nagrać. Niektóre pomysły muszą dojrzeć, przeleżeć w szufladzie. Jest to płyta, z której jesteśmy zadowoleni jak z każdej. Osobiście nie mam takiego problemu, jak inni artyści, że na dany okres nagrywam najlepszą płytę. Każda płyta jest etapem, który zapisywany jest przez emocje, czy inspiracje muzyczne danego muzyka.
Na płycie będzie 10 kawałków. Opowiadają one o tym, co mnie w życiu gnębi. O tym, co chciałem powiedzieć. Tego, co się wydarzyło w moim życiu oraz w życiu zespołu. Uważam, że płyta jest bardzo dojrzała, z dobrym brzmieniem.
Do płyty „Virus” ma zostać dołączone koncertowe dvd, które zostało zarejestrowane w chorzowskim planetarium. Zanosi się na konkretną produkcję…

Jest to przepiękne miejsce. Myślę, że film z powstawania tego dvd, jak i zdjęcia, które zostały tam zrealizowane, pokażą to planetarium z zupełnie innej strony. Osoby, które jeszcze tam nie były, zapragną tam pojechać. Ten koncert nie odbył się na scenie, ani przy udziale publiczności. Tak naprawdę byliśmy tylko my i gwiazdy. Poczuliśmy przestrzeń i wolność.
Przy promocji płyty zdjęcia z koncertu zostaną umieszczone na portalach internetowych, w płycie, jak i rozdane mediom. Myślę, że będą bardzo pozytywnie zaskoczeni. Będzie to naprawdę ładne wydawnictwo.

A potem w trasę koncertową. Swego czasu zagraliście najdłuższą w historii polskiego rocka…

W dwa i pół miesiąca zagraliśmy 52 koncerty. Był to wyczyn Jacka Osadnika, naszego pierwszego managera. Nadal darzę go ogromnym szacunkiem za to, co zrobił. Niestety takiej trasy koncertowej już nie zagramy, bo to jest morderstwo. Do dzisiaj się zastanawiam, jak to wszystko wytrzymaliśmy. Będą krótsze trasy. Na pewno będą szykowane koncerty zagraniczne. Tak naprawdę chcemy się skoncentrować na rodzimym rynku muzycznym. Marzę o tym, aby w przyszłym roku zagrać na większości festiwali w Polsce. Myślę, że ta płyta nam to umożliwi.
Kiedy premiera?

Październik. Prócz wszystkich tych smakołyków, w planach jest również wydanie płyty na winylu. Byłoby to dla mnie spełnieniem marzeń.
W sierpniu wraz z Lenny Valentino zagracie na Off Festivalu. Zespół formalnie nie funkcjonuje od 2001 roku, lecz zawiązał się już kiedyś specjalnie na pierwszą edycję Off’a, teraz robi to ponownie. Macie sentyment do starych nagrywek, czy po prostu takie były założenia?

Frontmanem tego zespołu jest Artur Rojek. Jest także dyrektorem artystycznym Off Festivalu. To Artur zaproponował, abyśmy na pierwszym Off’ie zagrali jako jeden z ważniejszych zespołów tego festiwalu. Nagraliśmy jedną z lepszych alternatywnych płyt w Polsce i nadawaliśmy się. Granie z Lenny Valentino było dla mnie wielką przygodą. Pamiętam bardzo dobrze wspólne prace nad piosenkami wraz z Arturem. Kilka miesięcy temu dostałem od niego telefon z pytaniem, czy nie chciałbym, abyśmy zagrali na piątej edycji Off Festivalu i przypomnieli ludziom o zespole. Bardzo się cieszę z tego faktu. Będę mógł ponownie stanąć w tym samym składzie na deskach jednej sceny i po prawie 10 latach zagrać płytę „Uwaga! Jedzie tramwaj”.
Będzie druga płyta?

Bardzo bym się ucieszył. Myślę też, że zespół wciąż ma wielu fanów. Takich, którzy poszliby do sklepu, na koncert, czy na całą trasę koncertową. Chcieliby posłuchać, co zespół ma do powiedzenia po tylu latach. Ponadto każdy z nas przeżył swoją muzyczną drogę.
W całej swojej muzycznej karierze uczestniczyłeś w wielu muzycznych projektach. Kiedy zakładaliście Negatyw zapewne czerpałeś inspiracje z czegoś innego, niż teraz. Czym inspirujesz się teraz?

Największą inspiracją do tworzenia muzyki jest życie i to, co się dzieje wokół nas. Można w ogóle nie słuchając muzyki nagrać świetną płytę. Sam też jeżdżę na przeróżne koncerty, spotykam się z ludźmi. Inspiracją też mogą być inne zespoły, zakupione płyty w ostatnich miesiącach, latach, które wpłynęły na nowy album Negatywu. Sporo wyniosłem ze współpracy z Szymonem Folwarcznym, gdy pracowaliśmy nad solową płytą. To, co się wydarzyło w Penny Lane, czy Lenny Valentino. Myślę, że najważniejsze jest nagrywanie kolejnych płyt, nie powielając swoich wcześniejszych pomysłów. Jest to coś, co daje mi ogromną satysfakcję.
Czego ci życzyć na najbliższy czas?

Każdy z nas życzyłby sobie przede wszystkim zdrowia. Jeżeli człowiek jest zdrowy, to realizuje swoje marzenia. Jeżeli chodzi zaś o działalność muzyczną to nie mam żadnych wygórowanych marzeń o wielkiej karierze. Nie dałbym rady, bo jestem leniem. Życzyłbym sobie, żeby Negatyw był tak samo zauważany jak każda kolejna płyta, w której biorę udział. Nie marzę o graniu 100 koncertów rocznie. Mogę wyjść na scenę 3-4 razy w miesiącu, bądź raz na pół roku. Sam też lubię wyjść na koncerty innych wykonawców.




* Mietall Waluś - (ur. 1978) - muzyk rockowy, wokalista, gitarzysta i gitarzysta basowy. Pochodzi z Mysłowic. Lider zespołu Negatyw. Gra lub grał w zespołach: Delons, Skowyt, Kurtyna, Lenny Valentino i Penny Lane.

wywiad z wojtkiem waglewskim


-->
Moim marzeniem jest festiwal eklektyczny

-Bardzo mnie pobudziła płyta Kim Nowak. Niezależnie od tego, że znam ludzi, którzy ją nagrali. Jest to pierwsza rock’n’rollowa płyta, jaka się pojawiła w Polsce od 10, czy 15 lat – mówi Wojciech Waglewski*, lider zespołu Voo Voo.

Rozmawiał; darvinoğlu


Jak Wojtek Waglewski, Voo Voo i UkraInni znaleźli się na oświęcimskim festiwalu?

Mężczyzna, który wymyślił ten festiwal, doszedł do wniosku, że się nadajemy. Początkowo miało to być Voo Voo i Haydamaky, ale z Haydamakami już nie gramy. W międzyczasie powstał właśnie ten projekt. I jesteśmy.

Stwierdzenie: „Muzyka jest językiem wszechświata” pasuje do Voo Voo, no i cel festiwalu jest podobny. Chodzi o budowanie pozytywnych relacji wśród ludzi…

Tu nie ma lepszego zespołu niż Voo Voo, który wymyślił kiedyś pieśń: „Flota zjednoczonych sił”. Całe nasze działanie od początku, związane jest z budowaniem więzi, musimy być razem, a nie przeciwko sobie.

W ubiegłym roku został wydany album „Voo Voo i Haydamaky”, we współpracy z ukraińskim zespołem właśnie. Jest to wysoce awangardowa próbka polsko-ukraińskiej muzyki, do tego aktualny projekt z UkraInni. Voo Voo zamierza dalej współpracować z ukraińską sceną muzyczną w najbliższych latach, czy macie może jakieś inne plany?

Dziewczyny z Drewa to absolutnie genialny zespół i to nam sprawia olbrzymią radość. Didic, który gra na trąbie, jest fantastyczny. Czy do końca życia będziemy grali z muzykami ukraińskimi, nie wiem. Niebawem pojawi się projekt, który wstępnie nazywa się „Harmonia”. Udział w nim wezmą muzycy żydowscy, ukraińscy, afrykańscy. Jest to w ogóle taki „między światowy” projekt. Co będzie dalej, zobaczymy. Chcielibyśmy też w naszym skromnym voo’wowskim składzie nagrać płytę rock’n’rollową.

Wspomniany trębacz. Bardzo go pan zachwalał podczas kulisów Najmniejszego Koncertu Świata pod patronatem radia Roxy. Mówił pan, że jest to jeden z największych trębaczy, jakiego kiedykolwiek pan słyszał. Czy to nie przypadek, że współtworzy aktualny projekt.

To jest wybitny trębacz, zaadoptowaliśmy go do paru projektów. Jak wiadomo, jest to muzyk, który grał w Haydamakach i zdecydował się grać z nami, bo lepiej mu się gra (śmiech).

W okresie wakacyjnym startuje nowy projekt „Męskie Granie” pod patronatem Żywca, którego jest Pan dyrektorem artystycznym. Wiadomo już, że udział w projekcie wezmą nietuzinkowe osobowości, tj. Leszek Możdżer, Andrzej Smolik, czy Tomasz Stańko. Jak pokrótce sprecyzować idee owego przedsięwzięcia?

Lepszych osobowości już nie ma (śmiech). Idei jest kilka. Przede wszystkim pokazanie polskich artystów, którzy są bardziej hołubieni na świecie, niż w Polsce. My jesteśmy w tej chwili na takim etapie, jak parę lat temu, kiedy w polskiej telewizji pojawiło się MTV. Nagle wszyscy zachłysnęli się zachodnią twórczością, co wpłynęło na spadek sprzedaży polskich płyt. Aktualnie to się zmienia, jesteśmy na etapie fantastycznych festiwali, na których praktycznie co tydzień mamy gwiazdę światowego formatu. Wszystko jest pięknie, ale nie do końca. Nawet, jeśli jest sponsoring Heinekena, który ma doskonały pomysł i pokazuje polskich artystów w takiej samej ilości, jak zagranicznych. To niestety w mediach „ni huhu”. Ani słowa, ponieważ dziennikarze piją sobie piwko i idą tam, gdzie akredytowani mogą zobaczyć sobie zagranicznego artystę za friko. Wracając do „Męskiego Grania”, to naszą naczelną zasadą jest pokazać artystów z jednej strony wielkich, wybitnych, typu Tomek Stańko i Leszek Możdżer, a z drugiej strony zupełną młodzież, typu Kumka Olik. Chcemy pokazać tę estetykę, bo nie będzie to festiwal „oblewania się piwem”. Będzie to festiwal, gdzie będą fantastycznie zaaranżowane sale, świetnie przygotowane scenograficznie. Mam nadzieje, że to będzie taka jakość, której jeszcze u nas nie było.

Wśród listy uczestników znalazły się takie nazwiska, jak Tomasz Sikora, Mariusz Wilczyński, czy chociażby Jarosław Koziara. Jest to dość różnorodne towarzystwo. Ma to na celu pokazać, jak różnorodna jest ta płaszczyzna artystyczna w Polsce? Chodzi o eklektyzm?

Moim marzeniem jest stworzyć taki eklektyczny festiwal, który skończyłby się operą, gdzieś tam, kiedyś. Mam nadzieje, że są to pierwsze kroki. Sponsor znalazł się na tyle hojny, że udało nam się ściągnąć artystów z najwyższej półki. W przyszłości, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, chcielibyśmy to zrobić w formie rozszerzonej, międzynarodowej. Póki co skupiamy się zapraszaniu artystów wyjątkowych, uprawiających różne dziedziny sztuki. Stąd też Mariusz Wilczyński, Tomek Sikora i wspomniany Jarek Koziara.

W muzyce działa pan od lat 80’, zapewne jest pan inspiracją dla wielu muzyków. A czym inspiruje się Wojciech Waglewski? Skąd ciągle czerpie tą muzyczną świeżość?

W tej chwili bardzo mnie pobudziła płyta Kim Nowak. Niezależnie od tego, że znam ludzi, którzy ją nagrali (śmiech). Jest to pierwsza rock’n’rollowa płyta, jaka się pojawiła w Polsce od 10, czy 15 lat. Nikt nie gra już rock’n’rolla. Nawet moi rockowi koledzy z T.Love, czy Hey, nagrywają piosenki. I wreszcie zaczynają się pojawiać zespoły grające dobrą muzykę rockową. To mnie bardzo zainspirowało i w związku z tym będę się z nimi ścigał. Najbliższa płyta Voo Voo będzie bardzo rockowa.

Wspomniane Kim Nowak nagrało płytę bez użycia komputerów, celowo pozostawiając wszystkie brudy.

Tak, tak. Przede wszystkim jest to płyta, która przywraca ducha prawdziwej muzyki rockowej i to jest fantastyczne. Chcemy się w tę stronę udać.


* Wojciech Waglewski (ur.1953) - polski gitarzysta, kompozytor, aranżer i producent muzyczny. Założyciel i lider jednego z najważniejszych polskich zespołów rockowych Voo Voo. Współpracował z wieloma artystami oraz zespołami Osjan i Goya. Nagrywał także z czołowymi muzykami jazzowymi. Pisał muzykę do filmów oraz spektaklów teatralnych, przez kilka lat mieszkał i koncertował za granicą. Ojciec dwóch awangardowych muzyków Fisza i Emade.